25 March 2011

Przebitki sprzed ćwierćwiecza

W taki sam, trochę ponury wiosenny dzień jak dziś, kiedy słońce zza chmur wychyla się bardzo oszczędnie, za to deszcz spadnięciem grozi co rusz i o klepaniu babek w piaskownicy nawet nie ma co myśleć, pięcioletnie blond półdiablę marudzi z nosem rozpłaszczonym na kuchennym oknie.

'Jagusia, do jasnej anielki, ale nie palcuj mi szyb, dopiero co umyłam' - fuka lekko podirytowana Mama - 'chodź, dam ci farbki'.

I rozkłada na kuchennym stole najpierw gazetę, potem zbieraninę dziecięcych akwarelek w plastikowych płaskich pudełkach, niektóre kolory są pokruszone, inne 'wymalowane', jeszcze inne prawie nietknięte. Stawia kubek z wodą, podaje pędzelki, z ojcowskich zapasów przynosi szarawe arkusze papieru.

A może sama sobie te wszystkie skarby wyciągam z przepastnej szafki pod kuchennym zlewem, gdzie mieszkały wówczas niemal wszystkie moje zabawki?

A potem Mama, szykując obok na tym samym stole obiad popatruje, zachwyca się, chwali, nie dowierza, czasem gani za zbytnie zadzieranie nosa.

Prawie taki sam dzień jak dziś, tylko dwadzieścia pięć lat temu.

19 March 2011

Nie zna życia, kto nigdy nie jadł wodzionki!

czyli przesycony nadmiarem towarów do wyboru dostępnych w każdym spożywczym organizm podświadomie wybiera smaki pierwotne :)

Na jedną porcję:

-czerstwy bądź suchy chleb - 2-3 kromki - pokrojony w dużą kostkę
-ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę
-łyżka stołowa smalczyku ze skwarkami (ale tylko i wyłącznie własnej roboty!!, z braku domowego smalczyku użyć masła)
-szczypta soli

Składniki umieścić w głębokim talerzu, zalać wrzątkiem, wymieszać i spożywać.

16 March 2011

Zaczęło się...

I to od razu z grubej rury.
Kilka dni temu obudziłam się z koszmaru. Śniło mi się, że wbiegam po wąskich i stromych schodach bez poręczy, po obu stronach przepaść, każda noga waży tonę i podnieść ją by pokonać następny stopień jest prawie niemożliwe. Pomagam sobie rękami, właściwie wspinam się po tych przerażających schodach na czworakach, brakuje mi tchu i męczy paniczny lęk wysokości. A potem odwracam się, by ocenić zagrożenie i dostrzegam, że tym, co mnie ściga, jest wielka, czerwona, dmuchana napęczniała trzydziestka.
Ufff....
:)

3 March 2011

A niebo nade mną...


Pół życia cierpię z powodu porannego wstawania. Śmiech pusty ogarnia mnie na wspomnienie katuszy, jakie cierpiałam musząc zrywać się z łóżka o 7 (!!!). Teraz to dobro luksusowe dostępne dla mnie tylko w dni wolne od pracy. W pozostałe dni tygodnia staje człowiek na baczność w środku nocy, pełza do łazienki, lewituje w kiblu i ogólnie od przebudzenia toczy pianę z ust pomstując na nieludzką porę.

Ale... Tak sobie wykoncypowałam, że jest coś, co rekompensuje mi dyskomfort wczesnych pobudek. Szczególnie teraz, gdy opuszczam ciepły Dom gdy już robi się/jest jasno, a nie po ciemku jak jakiś fukin'-kret.

Tym czymś jest niesamowite poranne niebo nad Wrocławiem. Czyste błękitne, udekorowane czerwonymi piórkami, białymi kłębkami jak z waty cukrowej, pocięte refleksami słonecznymi albo złowieszczo granatowe na zachodzie i obiecująco złociste na wschodzie. Słońce lubi w tych dniach wschodzić na czerwono, w zamgleniu matowe, jak wielki perłowy czupa-czups albo oślepiająco pomarańczowe, niczym kula ognista odbija się w oknach szarych wielkopłytowców na Legnickiej nadając im na moment nowojorski blask.

Mamy swoją prywatną wrocławską aurorę borealis. Wystarczy podnieść głowę.

I nawet wrony w tych chwilach poranka nie kraczą ochryple 'krra! krra!' tylko radośnie 'wrro! wrro!'

:)