28 February 2013

Zimowe wspomnienie do kolekcji


Z utęsknieniem wyglądam już wiosny, co dzień rano z nadzieją zerkam w niebo, czy może dziś słońce nas odwiedzi? Zaklinam nadejście cieplejszych dni a to remanentem w szafie, a to wymiataniem z kątów, tu nastawię świeżą porcję kiełków, tam schowam śniegowce na pawlacz... Prognozy z dnia na dzień są wprawdzie coraz to bardziej optymistyczne, ale wielkiego przełożenia na stan faktyczny jednakowoż nie mają (zapewne z tego powodu często określa się je mianem przepowiedni). Dlatego przyjemniej jest łapać chwile ulotne jak ulotka, miast skupiać się li i jedynie na czekaniu na coś, co i tak prędzej czy później nastąpi.

Kilka dni temu odwiedziliśmy kwakwapark, tak się złożyło, że podczas sporej śnieżycy. Po 'odpływaniu' dystansu obowiązkowego urządziliśmy sobie relaks w solance. W zewnętrznym basenie, pełnym cieplutkiej, słonej i mocno musującej wody, z buchającymi kłębami pary, wśród sypiącego niczym puch z rozdartej poszwy śniegu, z widokiem na pobliskie wzgórze, z którego ludzie zjeżdżali na sankach.

:-)

25 February 2013

Caena post exercitatio


Pyszne spaghetti. Proporcje na jedną porcję :-)

~40g spaghetti pełnoziarnistego
~150g szpinaku
50g bryndzy
2 suszone pomidory
5-6 czarnych oliwek
5 kaparów
ząbek czosnku
sól
świeżo mielony pieprz (użyłam kolorowego)

Makaron ugotować al dente tj.:
-zagotować wodę, lekko osolić
-włożyć makaron i gotować połowę czasu zalecanego na opakowaniu
-po tym czasie odciąć źródło ciepła i trzymać makaron w wodzie przez drugą połowę czasu przewidzianego na opakowaniu; mieszając kilkukrotnie
-odcedzić

Szpinak lekko poddusić wraz z ząbkiem czosnku przeciśniętym przez praskę i szczyptą soli. Bryndzę rozkruszyć palcami, suszone pomidory pokroić w paski, oliwki przekroić na połówki.

Na talerzu ułożyć makaron, następnie szpinak, bryndzę, suszone pomidory i kapary. Na koniec oprószyć pieprzem.

Ach, jakie to było pyszne! :-)



22 February 2013

Ciekawość to pierwszy stopień do piekła


Tę oto mądrość ludową, wraz zresztą z setką podobnych powiedzonek, powtarzała mi moja osobista rodzicielka całymi latami, jak tylko trochę odrosłam od ziemi. 

W zasadzie to zupełnie się z tym nie zgadzam. Uważam wręcz, że ciekawość - ale rozumiana jako ciekawość świata, ludzi, zjawisk - rozwija i jest motorem postępu. Napędza do próbowania swoich sił w różnych dziedzinach, sprawdzania się w innych niż dotąd obszarach aktywności, zdobywania wiedzy potrzebnej nam czy to zawodowo czy w ramach realizowania się na polu osobistym. Bez ciekawości ludzkość nie byłaby na takim etapie postępu technologicznego, na jakim znajduje się obecnie, z wszystkimi tego konsekwencjami. Bez stawiania pytań typu 'a co się stanie jeśli tę śrubkę wkręcę odwrotnie?' nie powstałoby zapewne całe mnóstwo urządzeń bardziej lub mniej przydatnych nam w codziennym życiu (nie powstawałyby też pewnie tony przeróżnych śmieci, ale do tego tematu wrócę w przyszłości). Dzieci zaś są ciekawe z natury, w ten sposób uczą się świata i tytułowe sformułowanie może przez nie pozostać nie zrozumiane, może też stłumić naturalną żyłkę odkrywcy (o ile obecnie jeszcze straszy się dzieci piekłem, mnie w każdym razie usiłowano pacyfikować niezwykle plastycznymi opowiastkami o kotłach pełnych wrzącej smoły, buchających oparach cuchnącej siarki i uwijających się pomiędzy tymi nader wątpliwymi atrakcjami, uzbrojonych w widły przepaskudnych diabłach. Z rogami i ogonem, a jakże! ;) tak że tego... uważajcie co mówicie do dzieci, bo niektóre słowa zostają w pamięci na zawsze ;)).

I dopiero stosunkowo niedawno, w wyniku splotu różnych acz przeważająco niezbyt przyjemnych okoliczności życiowych pojęłam o jakie piekło chodzi, gdzie ono się znajduje i jak potrafi dopiec mimo, że nie parzy.

I jest to chyba jedna z niewielu okoliczności, kiedy - nie wnikając w szczegóły osobiste, bo bloga czytają również osoby, których to bezpośrednio dotyczy - mogę z całym przekonaniem powiedzieć: czasami lepiej nie wiedzieć. Albo wiedzieć mniej. W pewnych określonych sytuacjach, dotyczących nieco pogmatwanych więzi międzyludzkich czasami lepiej nie drążyć tematu. Łatwo powiedzieć, że lepiej znać prawdę, jaka by nie była. Tylko, że czasami to tylko komunał, prawdziwa prawda może okazać się przerażająca i trudna do zniesienia, wymagająca poświęcenia koszmarnych ilości czasu na oswojenie jej. Dlatego czasami lepiej nie dociekać, dlaczego ktoś, kiedyś nam bliski, stopniowo zniknął nam z horyzontu.

14 February 2013

Kochajmy się!


Wszak dziś święto zakochanych!


Ja tam co prawda prycham jak kot na wzmiankę o obchodzeniu walentynek, bo jako stateczna obywateloza w słusznym wieku święto dzisiejsze uznaję za sztuczny amerykański przeszczep w polskie realia. Fanaberie! Dobre to dla młodzieży! Poza tym mamy przecież swoją słowiańską noc Kupały, Sobótką również zwane czy tam Nocą  Świętojańską, przypadające do tego w znacznie bardziej przyjaznej człowiekowi porze roku, kiedy chcąc uczcić co należy nie ryzykuje odmrożenia, na ten przykład, tyłka. A swoją drogą prywatne święto zakochanych mam codziennie, więc co mi tam taki oficjalny dzień w roku może zrobić :-)

Tak tak, nie dla wszystkich jest to może oczywiste i zrozumiałe, ale to, co miłe sercu pieścić należy dzień w dzień, stale i wytrwale, nie czekając na wielki dzwon, bo dziad ten spiżowy, gdy po długich, niczym panna na wydaniu, namysłach zdecyduje się wydać głos, to bije najczęściej już tylko na trwogę; pielęgnować trzeba z pietyzmem inicjatywy oddolne, dmuchać, chuchać, na boki rozglądać się rozsądnie, by horyzonta skurczeniu nie uległy, zmysły światem się nakarmiły a przefiltrowana treść mogła stać się przedmiotem rozmów międzyplanetarnych.


Żaliła mi się swego czasu jedna znajoma, że siły żywotne i motywacja już ją całkiem odeszły, jeśli idzie o jej chłopa, bo 'o uwagę jego zmuszona jest konkurować z jego pracą, komputerem i rowerem - w podanej kolejności', ale niestety nie znalazła u mnie ukojenia swych zszarganych nerwów ni krztyny zrozumienia, bo ja zwykłam wychodzić z założenia, że w związku chodzi o raczej o symbiozę a nie o pasożytnictwo. Takoż twierdzę, że nieposiadanie własnych zainteresowań, jakiegokolwiek hobby, czy choć tylko ulubionego zajęcia do niczego dobrego nie prowadzi i zwykle finał znajduje w uwieszeniu się na drugiej osobie i takich właśnie lamentach, że on czy ona śmie swoje sprawy przedłożyć nad niańczenie glona. I w gloniej głowie za nic nie chce pomieścić się rozumowanie, że może warto byłoby popracować nad sobą, sprawić, by to drugie też musiało trochę pozabiegać, pokonkurować o pierwsze, może nawet nie tyle konkurować, bo nie o wyścig przecież chodzi, ani też to nie są żadne zawody, ale by być dla drugiego człowieka ciekawszym, by go interesować, intrygować, by mieć o czym rozmawiać, mieć emocje i uczucia do podziału, mieć czym się przed sobą chwalić - i chwalić się wzajemnie i wzajemnie dopingować się do zwleczenia tyłka z kanapy.


Amen.