5 February 2010

Notka sennikowa

Wczoraj...
Wróciłam z pracy. W Domu czyhały zwykłe czynności - odgruzowywanie, pranie, obiad. W ich trakcie znalazł się czas na gorącą herbatę. W pewnym momencie przypomniało mi się, że przecież dziś wyjeżdżam, już, zaraz, za moment, że muszę jeszcze spakować trylion Bardzo Przydatnych Przedmiotów. Pakowałam walizki i torby w panice i popłochu, do wyjazdu pozostało zaledwie kilkanaście minut. Ludzie, z którymi miałam jechać przyszli po mnie, ale ponieważ nie byłam jeszcze gotowa, zabrali tylko moje bagaże, ja z podręczną torebką na dworzec miałam dotrzeć sama. Udało mi się w końcu jakoś wykokosić, pędzę z rozwianym włosem, wpadam na peron... i widzę tylko tylne światła odjeżdżającego pociągu.

I w tym momencie się obudziłam.

Ale zdążyłam jeszcze przez chwilę poczuć wielkie szczęście, które nie minęło po przebudzeniu. Szczęście, w którego tle słychać łoskot spadających głazów, tych co czasem na sercu się rozpanoszą, które pachnie wolnością i obietnicą lepszych dni, ulotne, nieczęsto odczuwane wrażenie, że od teraz Wszystko Będzie Dobrze.

Kolejny raz ogarnia mnie poczucie, że w życiu, do mojego osobistego szczęścia, nie jest mi potrzebne zbyt wiele rzeczy, że paradoksalnie pozbywając się czegoś, niczego nie tracę, a wręcz przeciwnie, bilans wychodzi na plus. I nie mam na myśli przedmiotów materialnych, w każdym razie nie tylko. Balastem w moim życiu najczęściej są złe emocje, zapieczone złości, ograniczenia narzucane przez ludzi, z bliższego i dalszego otoczenia, którzy zawsze wiedzą lepiej, jak trzeba żyć.
Jak to dobrze znowu poczuć się wolnym, wstawać ze świadomością, że kolejny puzel wskoczył na swoje miejsce i układanka przynajmniej chwilowo wygląda na kompletną :)

Dzisiejszą notkę sponsoruje Seweryn. O, przepraszam, Pan Seweryn :)

No comments:

Post a Comment

leave a comment if you wish