13 December 2011

Orzechowy kurczak



400g piersi z kurczaka
150g  suchej ciecierzycy / ew. 1 puszka
1 średni pomidor
1 mały por
2 ząbki czosnku
1/2 zielonej papryki
2 łyżki przyprawy garam masala
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka masła orzechowego (najlepsze jest rossmannowskie EnerBio z kawałkami orzechów)
1 łyżka pasty sezamowej
3-4 łyżki oliwy
pieprz

Ciecierzycę namoczyć dzień wcześniej i ugotować krótko do jędrności.
Mięso pokroić w wąskie paski, przełożyć do miseczki, dodać przeciśnięty przez praskę ząbek czosnku, garam masala, sos sojowy, oliwę i pieprz, wymieszać i odstawić na 1/2h do lodówki.
Paprykę i pomidor pokroić drobno, por w grube plastry (zielone części również).
Połowę ugotowanej ciecierzycy przełożyć do miseczki, rozetrzeć (lub zmiksować), dodać masło orzechowe i pastę sezamową oraz zmiażdżony czosnek.
Rozgrzać mocno patelnię, wrzucić kurczaka wraz z zalewą, smażyć krótko na dużym ogniu często mieszając.
Dodać pomidor, smażyć do momentu aż sok odparuje, dodać paprykę i por, smażyć 2-3 minuty.
Dodać drugą część ciecierzycy (tej w całości), wymieszać.
Zmniejszyć ogień, zrobić miejsce na środku patelni, przełożyć pulpę cieciorkowo-sezamowo-orzechową i powolutku podgrzewać mieszając, aż zmięknie. Wtedy wymieszać całość i podawać (np. z ryżem curry).

 




10 December 2011

Okrutne (?) prawidła życiowe vol. 2 albo paradoks braku czasu..

Baba Aga właśnie doszła do wniosku, że im więcej ma zajęć i obowiązków, tym łatwiej jej wygospodarować czas na przyjemności. Albo może bardziej się tymi przyjemnościami cieszyć i intensywniej je przeżywać, więc wydaje jej się, że rzeczone są pomnożone. Albo łotewah. W każdym razie jest dobrze :)

20 August 2011

Okrutne prawidła życiowe

Baba Aga, zasępiając się nad pierwszym dzisiaj kubkiem kawy usiłuje dociec jak to jest, że w wolny dzień samoczynnie wstaje na równe nogi, z oczami wielkości pięciozłotówek już w okolicach 6:00. Rano. Skoroświt. Wcześniej, niż pracowici panowie, którzy od kwietnia remontują podwórze (i jeśli dalej będą tacy d o k ł a d n i, to akurat na Wiliję ukończą dzieło). Jak trzeba wstawać do pracy, to o której by się poprzedniego dnia nie położyła, rano przestawia dżemkę żebrząc o jeszczepięćminut, aż w końcu jest fatalnie spóźniona a i tak poranne czynności wykonuje lewitując w półśnie. A w taką, dajmy na to, sobotę, o ósmej rano jest już po kąpieli z peelingiem, śniadaniu, pranie zrobione, Baba Aga w pełnym rynsztunku gotowa szturmować pobliski targ.
Jak mi ktoś kiedyś przekonująco wyjaśni ten fenomen, to stawiam mu piwo czy co tam będzie chciał.

12 August 2011

Perypetii socjalnych ciąg dalszy...


... czyli, człowieku, jak chcesz mnie doprowadzić do białego sz(kw)ału, to dalej zaglądaj mi w talerz. Jasna cholera!!!

Kneblować...


...winno się co poniektórych profilaktycznie (jeden Bessie mawia wręcz, że rozstrzeliwać, ale jako pacyfistka pozostanę przy niewinnym kneblowaniu). Od wieków wiadomo, że lepiej zapobiegać niźli leczyć oraz prewencja przede wszystkim.

Napierdzielanie non-stop, przez osiem godzin skutkuje tym, że znam szczegółowo historię najbliższej i dalszej rodziny rzeczonej gaduły do trzech pokoleń wstecz, wszelkie aktualności z ich życia, wiem, gdzie mieszkają, wiem, z dokładnością niemal co do milimetra, jak mają wyposażone mieszkania, gdzie i kiedy spędzają wakacje (niejeden rzezimieszek ozłociłby mnie za te wszystkie informacje ^^), którą żonę bija mąż, a które dziecko jest prawdziwym facetem (bo bawi się tylko samochodzikami). Znam też poglądy polityczne (ojakaszkoda, że drastycznie odmienne od moich) oraz dziękipanijużwiem, że nasze państwo, proszę państwa to w ogóle jest do niczego, bo powinno dawać (piniędze rzecz jasna), bo się gadule i jej rodzinie należy - a nie daje... Opad ciągły i uwiąd mózgu. Nie wiem po co mi te wszystkie rewelacje, ale jak się słucha w kółko tego samego od paru lat, to już samo-się zapamiętuje i przypomina w najmniej odpowiednim momęcie.

Spotykając takie osobniki przestaje mnie dziwić, że ludzie za drobniaki albo i gratis, dla samego rozgłosu, szturmują wszelkie tok-szoły, urzekającehisterie i trudnesprawy. Póki siedzą w tym tivju - pół biedy, przymusu gapienia się w pudło... wróć, tera przeca ludziska jeden przez drugiego na połamanie nóg plaskacze kupują, a kto ma większy ten jest lepszy... biedni idioci; no więc przymusu oglądania tok-szołów nie ma, ale jak mi ktoś życie fejs-tu-fejs zatruwa... uuu to ja tam jestem za opcją, żeby tego typu zachowania były karalne na równi z jeżdżeniem na czerwonym. No albo żeby chociaż kneblowali.

To tak jak z durnowatymi przebojami lansowanymi na siłę w każdej radiostacji - wlezie człowiekowi taki umcyk-szajs w głowę i wyleźć nie chce po dobroci, trza później w domu egzorcyzmować przy pomocy goldringa.

9 August 2011

Recepta na szczęście

Śniła mi się dziś. Gotowy i kompletny przepis na to, co trzeba zrobić, by być absolutnie szczęśliwym. Szkoda, czy dobrze, że po przebudzeniu nic nie pamiętałam? :)

5 August 2011

Zapachy świata

W mojej kamienicy ktoś posiada maszynę do pieczenia chleba i aktywnie z niej korzysta. Ostatnio często budzi mnie zapach świeżego pieczywa. Kojarzy mi się z naszymi hiszpańskimi wakacjami, kiedy podczas zwiedzania Barcelony mieszkaliśmy w hostelu Erasmusa, a kilka pięter pod nami znajdowała się mała piekarnia. Tak samo skoroświt budził nas aromat pieczonego chleba, wyciągał z łóżka i znakomicie motywował do natychmiastowego udania się do pobliskiego sklepiku po świeże produkty na śniadanie, by następnie je skonsumować i pełnym nowej energii ruszyć na zwiedzanie.

Czasem przechodząc obok którejś miejskiej fontanny czuję w powietrzu tę samą arbuzową wilgoć, co nad Atlantykiem. Zostawiliśmy wtedy mglistą polską złotą jesień za sobą, by wpaść wprost w objęcia posezonowego portugalskiego październikowego skwaru, trzydziestu stopni w cieniu i fal, w jakich nigdy wcześniej (i jak dotąd, później) nie pływałam. Wrocław powitał nas śnieżną zadymką, ale w bagażach ciągle mieliśmy piasek z ciepłych plaż, a skórę rozgrzaną południowym słońcem.

Ostatnio w zaprzyjaźnionym warzywniaku nabyłam hurtowe ilości lubczyku. Już zamrożona w pojedynczych liściach, ta druga, dziwna pietruszka swoim niepowtarzalnym aromatem dosmacza nasze potrawy i przypomina dzieciństwo, kiedy 'zupy' gotowało się z chwastów a 'babki' lepiło z piasku zawzięcie szukając 'mokrego'.

Zapachy są czymś co na moją wyobraźnię oddziałuje chyba najbardziej. Nawet muzyka jest na dalszej pozycji.

Wystarczy jedna wywąchana kiedyś nuta by przywołać wspomnienia - i te miłe i te przykre. Wystarczy przelotny nawet aromat potrawy, by nagle nabrać na nią ochoty lub znienawidzić ją jeszcze bardziej niż dotąd. Wystarczy zapach kochanego człowieka, by poczuć się najbezpieczniej w świecie.


4 August 2011

Piękne perspektywy

Te bliższe - jutro piątunio, a po piątuniu jak to zwykle bywa następuje weekend. Co prawda znów ma kapać z niebios, a planowało się wyskok w przyrodę, ale uwzględniając, że ochocze wstawanie skoroświt przewalcowało mnie już od poniedziałku okrutnie - nawet mnie to na rękę. Będzie można się wyspać, dokonać domowych napraw bieżących (znowu ta kabina, grrr), zrobić sobie kino domowe , jednym słowem o d p o c z ą ć. A jeśli pogoda jednak się namyśli - to wieś, słońce, woda, hulajdusza :)))
I te dalsze - wakacje! Po namysłach i dywagacjach, rozważaniach i niezdecydowaniach decyzja została podjęta w sekundpięć, a bilety na fruwające paskudztwo oraz baza na samym skraju plaży - definitywnie zarezerwowane. Już się cieszę na myśl o zasypianiu przy szumie fal, poranną kawę na tarasie z widokiem na morze, bezwstydne ilości owoców morza i wina, rozmowy, spacery... Już się nie mogę doczekać!

1 August 2011

Żabie lato :)


Wrócił człowiek z pracy jak człowiek, o normalnej porze, poszedłby jak człowiek uzupełnić prowiant w lodówce, a tu znowu kapie. Na człowieka. No to najpierw upieczemy pstrąga na cukinii, zrobi się porządki małe i duże, a wyprawę odłożymy na później, sklep nie zając.

To do list na ten tydzień jest zachęcająco krótka, aż się chce wstawać skoroświt. Zapowiadają się również odwiedziny - służbowo!, w tym jedne, których lepiej byłoby uniknąć, ale w kacowe nikt mi nie uwierzy, nie te czasy. Pozostaje udawać niemowę, a bajki puszczać mimo uszu, co by sobie głupich nadziei znów nie robić.

A na wakacje wybrać bardziej suche rejony świata :D

28 July 2011

Jest dobrze bo... jest dobrze :)

Wiele małych spraw udało się ostatnio wyprostować. Po części zawzięciem się, po części przez zwykłe pogodzenie się z tym, na co wpływu nie ma się żadnego lub znikomy. Zabawa w Don Kiszota nie dla mnie, czasu się cofnąć nie da, ugryźć więcej niż jest się w stanie przełknąć także. I tak jest dużo do zrobienia na moim małym odcinku rzeczywistości.
Teraz ważne by utrzymać status quo i codziennie iść do przodu (jak to się ma do 'trzeba bardzo szybko biec, by stać w miejscu'?). I ciągle potrafić cieszyć się z drobiazgów, że w głośnikach Lars Hollmer, że na kuchence pyrka najpyszniejszy krupnik na gołąbku, że w weekend do Rodziców (a i Rodzeństwo będzie w komplecie! :) ), że nasze piękne wakacje ciągle jeszcze przed nami.


27 July 2011

Człap człap...

Noga za nogą.
Lubię tak łazić dla samego łażenia (no i jeszcze inwentaryzacji zmieniającego się otoczenia).
I dobrze się człapie z kimś :)

25 July 2011

Gość przybył


i zostanie do środy.
Nie żebym nie lubiła ludziów, ale niekoniecznie muszą mi siedzieć na głowie tyle czasu.
Jedyna pociecha, że po wyjeździe Gościa znów poczuję się jak Icek bez swojej kozy :)

24 July 2011

To leniwa niedziela

bo przecież nie ostatnia :) przynajmniej nie specjalnie.
Od wczoraj planowaliśmy trochę rowerowej aktywności w granicach Miasta, ale niebo groziło kapaniem. Skończyło się nie-za-długim spacerem. Trzeba było polegać na guglowej pogodynce - do teraz nic nie wykapało. Za to zjedliśmy w zaprzyjaźnionej knajpce flaczki i krem z zielonego groszku - mniam mniam; i zrobiliśmy sporo domowych porządków przed jutrzejszym najazdem koleżki Pana W. Domku nasz mały, tak łatwo Cię zagracić, tak łatwo Cię posprzątać... Bo graci się sam, sprzątać sam - już nie chce, ot, złoślistwo.
Za to drugie danie podane zostało po mistrzowsku - nasze ulubione pesto, oliwki, parmezan, na bonus pomidorki. Lubię proste żarcie :)

23 July 2011

Szkoda, Amy.

Jeszcze dziś popołudniu przeglądając Wysokie Obcasy, czytałam tekst Karoliny Sulej zestawiającej Billie Holiday z Amy Winehouse i podsumowanie: 'Winehouse, duchowa wnuczka Lady Day, wciąż żyje'. Parę godzin później news w 'internetowym wydaniu dziennika' mówi coś wręcz przeciwnego. Szkoda, Amy, lubiłam Cię czasem posłuchać. Szkoda, że tak wyszło.


Początkowo w innym tonie chciałam, inaczej to opisać, ale... po przemyśleniu - na nic ocenianie ludzi i ich życiowych wyborów. 'Z tylu różnych dróg przez życie każdy ma prawo wybrać źle'*. Tylko szkoda, liczyłam na kolejną płytę. Może byłaby podobna do Frank, którą wspominam z sentymentem? Towarzyszyła wielu miłym wydarzeniom dość dawno temu. A może byłaby całkiem inna. A może wcale by jej nie było..

Szkoda, Amy.

*) Stanisław Staszewski

Już prawie połowa lata...

... a ja nie jadłam jeszcze wakacyjnych kanapek z pasztetem, pomidorem i surową cebulą. Z roku na rok czas biegnie coraz prędzej i prędzej jakby chciał pobić własną życiówkę. No i po co, pytam?

Chce mi się do przyrody. Do lasu, nad wodę, na jagody (czy grzyby już są?), byle dalej od szumiącego miasta. Z wakanapką w kieszeni.

24 May 2011

Wiedźma na zakręcie

Miotły z natury są narowiste i lubią fundować niespodziewane wiraże.

Baba Aga wyobrażała sobie, że życie potoczy się tak jak planowała, w końcu od czegoś jest szklana kula.

Ale szklana kula rozprysła się w one million kawałkas that day, gdy miotła wykonała zaskakujący zwrot.

W refleksach rozbitej szklanej kuli Baba Aga, wytężając wzrok dojrzała też rozbite okulary.
Wróżba pomyślną może być nie dalej niż za miesiąc.

Zaklinam, pewnego niezbyt odległego dnia przebudzenie przyniesie mi coś, czego nie znam.
Nawet nie wiem, jak to sobie wyobrazić.

5 May 2011

Notka z serii 'na wieczną pamiątkę' odc. 1

Tak na wszelki wypadek, gdybym znowu zapomniała i strzeliło mi do głowy nabyć przepaskudne prześcieradło frotte z gumką:

Prześcieradła z gumką to zuo wcielone!! Szczególnie jak się nie posiada tradycyjnego łoża z dostępem 360 stopni. Prześcieradło z gumką awansowało na pierwsze miejsce mojej krótkiej listy znienawidzonych utensyliów domowych bijąc na... hmm, wkur-zalność pościel zapinaną na guziki.

13 April 2011

Showbussiness as usual

'Sa sa sa sa sa' - zaśmiała się pod haczykowatym nosem Baba Aga z zainteresowaniem oglądając, jak po raz kolejny dokonuje się jej złowróżbne wieszczenie. Nie to, żeby kiedykolwiek - komukolwiek źle życzyła, to zupełnie nie leży w jej naturze. Po prostu od wieków przepada za obserwowaniem przewidywalnych mechanizmów postępowania Ludzi, a w szczególności za momentami, kiedy oblizując łyżeczkę z gorącego czekoladowego budyniu może z lubością napawać się czarem chwili.

25 March 2011

Przebitki sprzed ćwierćwiecza

W taki sam, trochę ponury wiosenny dzień jak dziś, kiedy słońce zza chmur wychyla się bardzo oszczędnie, za to deszcz spadnięciem grozi co rusz i o klepaniu babek w piaskownicy nawet nie ma co myśleć, pięcioletnie blond półdiablę marudzi z nosem rozpłaszczonym na kuchennym oknie.

'Jagusia, do jasnej anielki, ale nie palcuj mi szyb, dopiero co umyłam' - fuka lekko podirytowana Mama - 'chodź, dam ci farbki'.

I rozkłada na kuchennym stole najpierw gazetę, potem zbieraninę dziecięcych akwarelek w plastikowych płaskich pudełkach, niektóre kolory są pokruszone, inne 'wymalowane', jeszcze inne prawie nietknięte. Stawia kubek z wodą, podaje pędzelki, z ojcowskich zapasów przynosi szarawe arkusze papieru.

A może sama sobie te wszystkie skarby wyciągam z przepastnej szafki pod kuchennym zlewem, gdzie mieszkały wówczas niemal wszystkie moje zabawki?

A potem Mama, szykując obok na tym samym stole obiad popatruje, zachwyca się, chwali, nie dowierza, czasem gani za zbytnie zadzieranie nosa.

Prawie taki sam dzień jak dziś, tylko dwadzieścia pięć lat temu.

19 March 2011

Nie zna życia, kto nigdy nie jadł wodzionki!

czyli przesycony nadmiarem towarów do wyboru dostępnych w każdym spożywczym organizm podświadomie wybiera smaki pierwotne :)

Na jedną porcję:

-czerstwy bądź suchy chleb - 2-3 kromki - pokrojony w dużą kostkę
-ząbek czosnku przeciśnięty przez praskę
-łyżka stołowa smalczyku ze skwarkami (ale tylko i wyłącznie własnej roboty!!, z braku domowego smalczyku użyć masła)
-szczypta soli

Składniki umieścić w głębokim talerzu, zalać wrzątkiem, wymieszać i spożywać.

16 March 2011

Zaczęło się...

I to od razu z grubej rury.
Kilka dni temu obudziłam się z koszmaru. Śniło mi się, że wbiegam po wąskich i stromych schodach bez poręczy, po obu stronach przepaść, każda noga waży tonę i podnieść ją by pokonać następny stopień jest prawie niemożliwe. Pomagam sobie rękami, właściwie wspinam się po tych przerażających schodach na czworakach, brakuje mi tchu i męczy paniczny lęk wysokości. A potem odwracam się, by ocenić zagrożenie i dostrzegam, że tym, co mnie ściga, jest wielka, czerwona, dmuchana napęczniała trzydziestka.
Ufff....
:)

3 March 2011

A niebo nade mną...


Pół życia cierpię z powodu porannego wstawania. Śmiech pusty ogarnia mnie na wspomnienie katuszy, jakie cierpiałam musząc zrywać się z łóżka o 7 (!!!). Teraz to dobro luksusowe dostępne dla mnie tylko w dni wolne od pracy. W pozostałe dni tygodnia staje człowiek na baczność w środku nocy, pełza do łazienki, lewituje w kiblu i ogólnie od przebudzenia toczy pianę z ust pomstując na nieludzką porę.

Ale... Tak sobie wykoncypowałam, że jest coś, co rekompensuje mi dyskomfort wczesnych pobudek. Szczególnie teraz, gdy opuszczam ciepły Dom gdy już robi się/jest jasno, a nie po ciemku jak jakiś fukin'-kret.

Tym czymś jest niesamowite poranne niebo nad Wrocławiem. Czyste błękitne, udekorowane czerwonymi piórkami, białymi kłębkami jak z waty cukrowej, pocięte refleksami słonecznymi albo złowieszczo granatowe na zachodzie i obiecująco złociste na wschodzie. Słońce lubi w tych dniach wschodzić na czerwono, w zamgleniu matowe, jak wielki perłowy czupa-czups albo oślepiająco pomarańczowe, niczym kula ognista odbija się w oknach szarych wielkopłytowców na Legnickiej nadając im na moment nowojorski blask.

Mamy swoją prywatną wrocławską aurorę borealis. Wystarczy podnieść głowę.

I nawet wrony w tych chwilach poranka nie kraczą ochryple 'krra! krra!' tylko radośnie 'wrro! wrro!'

:)

31 January 2011

Notka sponsorowana przez NFZ

Tak się ostatnimi czasy składa, że dosyć często korzystam z usług służby zdrowia, publicznej czy niepublicznej, w każdym razie nie prywatnej, a refundowanej. A co! Płacę i wymagam! :)

Jak dotąd, nie było mi dane doświadczyć na własnej skórze kilkugodzinnych kolejek, opryskliwego personelu, odsyłania od Annasza do Kajfasza i tym podobnych przyjemności, chociaż bliższe i dalsze otoczenie regularnie karmi mnie smakowitymi opowieściami, które nadawałyby się na scenariusz niejednego thrillera.

Może rejestruję się w odpowiednich godzinach, może nie posiadam wygórowanych wymagań*, może sprawy, z którymi przychodzę są z medycznego punktu widzenia nieskomplikowane (a co za tym idzie, niewywołujące drastycznego skoku ciśnienia u personelu, głównie na myśl o ilości papierów do wypełnienia). A może po prostu mam szczęście i trafiam wciąż na dobrych ludzi.

Natomiast dzisiaj, już któryś raz z kolei rozbawiło mnie coś innego i mam w związku z powyższym niezwykle cenną wskazówkę. Otóż drogi pacjencie, jeśli zostaniesz zapytany o samopoczucie po poprzednim zabiegu, absolutnie nie śmiej powiedzieć, że wszystko było w porządku, nic cię nie bolało, wręcz byłeś jak nowo narodzony. Podczas przyjmowania zastrzyku nie waż się z uśmiechem na ustach twierdzić, że nic nie czujesz, bo przecież zastrzyk, szczególnie domięśniowy MUSI boleć, a potem jeszcze spowodować trądopodobny strup i wywołać dwudniowe zakwasy w całym ramieniu. Jeśli mimo to upierasz się przy swoim zdaniu, zostaniesz pokazany połowie przychodni jako anomalia.

Ostrzegam, że następnym razem jako eksponat skasuję za bilety :)




*) Po prostu nie oczekuję w gabinecie przyjacielskich pogaduszek i specjalnego traktowania. Od tego mam znajomych. Lekarz czy pielęgniarka nie muszą być mili, wystarczy, że będą grzeczni i rzeczowi w robieniu tego, na czym znają się lepiej ode mnie.

12 January 2011

Kobiety też bywają dziwne - dla równowagi :)

Koleżanka C., po długotrwałym wzdychaniu do pewnej dosyć uroczej acz skandalicznie drogiej części ubioru kuszącego ją z wystawy sklepowej, na fali wyprzedaży i po zaciągnięciu ze sobą do sklepu w celach szeroko pojętego doradztwa sporej części swoich koleżanek (całe szczęście nie grupowo), w końcu rzeczoną szmatkę nabyła. Niestety w tzw praniu wyszło na jaw, że 'tego się nie da nosić'. Niektóre ubrania są najwidoczniej szyte tylko po to, żeby w nich wygodnie było sklepowym manekinom, które jak wiadomo są dosyć nieruchawe. Koleżanka C. zachęcana do zwrotu bądź wymiany na coś praktyczniejszego zalała się łzami rzewnemi po czym przy akompaniamencie energicznego przytupu własnej giry oświadczyła, że będzie sobie ów ciuszek zakładać od czasu do czasu w domu i przeglądać się w lustrze dla poprawy humoru i karmienia miłości własnej albowiem jest to najpiękniejsza rzecz jaką ma. :)

***

Rozmowa pomiędzy koleżanką C., koleżanką E. i koleżanką A.
Kol. A. do kol. E.: - Ciekawie dziś wyglądasz, oryginalnie się ubrałaś.
Kol. E.: (promienny uśmiech, szczęście w oczach): -Dzięki!!
Kol. C.: -Ty się E. tak nie ciesz, nie wiesz, że jak A. mówi 'oryginalnie' to ma na myśli 'coś ty do jasnej anielki na siebie włożyła'?
Kol. E.:
Kol. A.:

***

Koleżanka E. wybiera kolor farby do sypialni, wymuszając na wszystkich dookoła szeroko pojęte doradztwo. Męża ma nieprzeszkadzającego, więc o kolorze decyduje sama.
W markecie budowlanym.
Kol. E.: - Ten mi się podoba (wskazując na zgaszone bordo) a na ścianie nad łóżkiem bym udekorowała takim szarym z połyskującymi drobinkami (czego to teraz nie wymyślą :) ).
Kol. A.: - E., ale ty masz żółte meble, ten bordowy się nie bardzo skomponuje...
Kol. C.: - No właśnie też miałam to powiedzieć, może lepiej polecieć ściany na ciemniejszy szary, dodać ten brokat i wtedy z żółtymi meblami będzie... no, nietuzinkowo.
Kol. A.: - Tak oryginalnie.
Kol. C.: -
Kol. E.: (pakuje do wózka zgaszone bordo i szaro-błyszczący dekor).

5 January 2011

Kremy a mężczyzna



Podkradać swojej żonie krem do twarzy ('bo mróz!') jest w porządku i wcale nie jest niemęskie.

Kupić sobie własny, odpowiedni do męskiej cery jest 'pedalskie'.

Oj faceci, kto Was zrozumie :))