5 August 2011

Zapachy świata

W mojej kamienicy ktoś posiada maszynę do pieczenia chleba i aktywnie z niej korzysta. Ostatnio często budzi mnie zapach świeżego pieczywa. Kojarzy mi się z naszymi hiszpańskimi wakacjami, kiedy podczas zwiedzania Barcelony mieszkaliśmy w hostelu Erasmusa, a kilka pięter pod nami znajdowała się mała piekarnia. Tak samo skoroświt budził nas aromat pieczonego chleba, wyciągał z łóżka i znakomicie motywował do natychmiastowego udania się do pobliskiego sklepiku po świeże produkty na śniadanie, by następnie je skonsumować i pełnym nowej energii ruszyć na zwiedzanie.

Czasem przechodząc obok którejś miejskiej fontanny czuję w powietrzu tę samą arbuzową wilgoć, co nad Atlantykiem. Zostawiliśmy wtedy mglistą polską złotą jesień za sobą, by wpaść wprost w objęcia posezonowego portugalskiego październikowego skwaru, trzydziestu stopni w cieniu i fal, w jakich nigdy wcześniej (i jak dotąd, później) nie pływałam. Wrocław powitał nas śnieżną zadymką, ale w bagażach ciągle mieliśmy piasek z ciepłych plaż, a skórę rozgrzaną południowym słońcem.

Ostatnio w zaprzyjaźnionym warzywniaku nabyłam hurtowe ilości lubczyku. Już zamrożona w pojedynczych liściach, ta druga, dziwna pietruszka swoim niepowtarzalnym aromatem dosmacza nasze potrawy i przypomina dzieciństwo, kiedy 'zupy' gotowało się z chwastów a 'babki' lepiło z piasku zawzięcie szukając 'mokrego'.

Zapachy są czymś co na moją wyobraźnię oddziałuje chyba najbardziej. Nawet muzyka jest na dalszej pozycji.

Wystarczy jedna wywąchana kiedyś nuta by przywołać wspomnienia - i te miłe i te przykre. Wystarczy przelotny nawet aromat potrawy, by nagle nabrać na nią ochoty lub znienawidzić ją jeszcze bardziej niż dotąd. Wystarczy zapach kochanego człowieka, by poczuć się najbezpieczniej w świecie.


No comments:

Post a Comment

leave a comment if you wish