17 February 2012

Na słono


Po kilkunastu dniach siarczystych mrozów temperatura podskoczyła w okolice zera radośnie jak gumiś po soku z gumijagód i od razu z ostrej, ale suchej zimy zrobiła się zima śnieżna, gołoledziowa, rozbabrana i brejowata. O ile w półmroku poranka iskrzący i puchaty świeżo padly snih prezentuje się nieco magicznie i cieszy oczy, o tyle kilka godzin później niedobrze się robi na widok żałosnych resztek potraktowanych tzw. mieszanką zimową.

W naszym kraju panuje uporczywa mania zasypywania każdej odrobinki śniegu kilogramami soli. Na byle jak, z grubsza odgarnięty chodnik rzuca się w obfitej ilości agresywną słoną mieszankę, która po kilku chwilach zamienia śnieg w bure błoto. Bure i słone mokre błoto, w którym brnie się po kostki, które niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze - buty, psie łapy, roślinność, podwozia samochodów...

Stosowanie tego syfu na ulicach jestem jeszcze w stanie przełknąć, bo zwykle za solarką przejeżdża pług i zgarnia błoto (niestety często na trawiaste pobocze), dzięki czemu drogi są czarne a przez to odrobinę bezpieczniejsze. Ale na chodnikach w zupełności wystarczyłoby ubicie śniegu i posypanie go tradycyjną mieszanką żwiru i popiołu, tak, by wytworzyła się warstwa o wystarczającej przyczepności, żeby nie uskuteczniać niezamierzonych tańców na lodzie. Samo posypanie solą i pozostawienie rozmiękłej brei samej sobie tego niestety nie gwarantuje. Dwa lata temu takie partackie przysypanie chodnika - nieodgarniętego ze śniegu - solą skończyło się u mnie miesięcznym paradowaniem w gipsie. Skoro w innych krajach - choćby w Szwecji, czy nie szukając aż tak daleko, u naszych południowych sąsiadów Czechów - to rozwiązanie się  z powodzeniem sprawdza, to dlaczego nie można przetestowanych sposobów wprowadzić u nas?

A już zupełnie nie pojmuję sensu sypania soli na alejkach w parkach. Tak, tak, w parkach, jakiś ęntelegętny inaczej, jakiś świeżo zachłyśnięty a może przeciwnie - zasiedziały decydent, o kompetencjach na poziomie władzy nad drzwiami od tramwaju, naprawdę wpadł na ten idiotyczny pomysł! W zeszłym roku na własne oczy widziałam to w kilku miejscach: puszysty, czysty śnieg otula miękko trawniki, na krzewach i drzewach zapierające dech w piersiach mroźno-śniegowe dekoracje, a do tego zgrzyt, od którego momentalnie bolą zęby - brudnobury jak nieszczęście, słony jak Morze Martwe i mokry niczym bagna Luizjany potoczek, który normalnie powinien być parkową ścieżką.

Odrobina myślenia jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Zamiast lamentować wiosną nad fatalnym stanem zieleni miejskiej, że uszkodzony system korzeniowy, że leczyć trzeba drzewa i olabogacotoznamidalejbędzie, wystarczy zimą nie zasypywać wszystkiego bez opamiętania grubą warstwą soli, bo tak pozornie najprościej.

No comments:

Post a Comment

leave a comment if you wish