22 April 2013

Wena, vidi, nici.


Z tym moim dzierganiem to jest tak.
Są okresy, że całymi tygodniami maszyna stoi w kącie, pomysłów i chęci brak, a jak trafia się jakaś niecierpiąca zwłoki poprawka czy naprawka, wykonywana jest z pewną dozą obrzydzenia, traktowana szorstko (tak tak, krawcowe, nawet samozwańcze, też tak potrafią, nie tylko pan młynarz), no po prostu jeszcze trochę i pańszczyzna.

Co innego, jak najdzie mnie  w e n a.  Z  n i ą  to nigdy do końca nie wiadomo, zastanawiałam się kiedyś, co to właściwie jest ta  w e n a, jak działa, no i doszłam do wniosku, że co jak co, ale na pewno nie przypadkiem jest rodzaju żeńskiego, taka kapryśna, chimeryczna i napadająca człowieka w nader dziwnych momentach. Przy czym na pewno jest też damą świadomą swojej godności, gdyż nigdy jeszcze nie udało mi się wywołać  o n e j  sztucznie, niczym nie przymierzając, plebejskiej mgły. Można za to być pewnym, że gdy się  o n e j  człowiek nie spodziewa - beztrosko, albo i trosko, jeden pies, jak to mawiają w wietnamskich barach, w każdym razie zajęty innymi sprawami, czy wręcz też leży sobie pępkiem ku górze - wtenczas może nastąpić nagłe łaps-cap-hyc i już jesteś w czułych  w e n y  objęciach. Przy czym czułe są one tylko dopóki nie strzeli ci do głowy zrobić czegoś po swojemu, zboczyć z wyznaczonej przez  n i ą  trasy, odsunąć jejmości szlachcianki na dalszy plan czy też, o zgrozo, mieć czelność próbować odłożyć  j ą  na później! Wówczas pieszczotliwy dotyk potrafi w okamgnieniu zmienić się w żelazny uścisk, miast łagodnych treli chórów anielskich anonsujących  j e j  wizytę przewierci twoje uszy łomot rodem z Mordoru, jakiś Burzum albo inny Vader, a  o n a  sama skowytać i zawodzić będzie żałośnie, dopóki nie spełnisz  j e j  żądań, nie ukoisz  j e j  serca, tu, teraz, natychmiast!

Na miniony weekend planów miałam całe stado. Szycie też było w nich uwzględnione, jednak jako, że była to dość prosta przeróbka koszulki na mój lilipuci rozmiar, podług agendy zająć miała dwie godziny sobotniego wieczoru, by w niedzielę ustąpić miejsca basenowi, pichceniu smakołyków, spotkaniu z Iwonkiem i być może wspólnym małym babskim zakupom. W efekcie z powyższej listy jedynie Iwonek się ostał, resztę podstępna   o n a  wyrugowała już przy niedzielnym śniadaniu, kiedy to nieświadoma jak niemowlę, pożywiając się jajecznicą ze szczypiorkiem, łypałam równocześnie okiem weekendową gazetę (drugim kontrolowałam sytuację na talerzu).

Grom z jasnego nieba. Poncho bądź nietypowa hoodie łaziły co prawda za mną już od jakiegoś czasu, ale ani w sklepach niespecjalnie było na czym oko zawiesić, ani projekt nie chciał się jakoś sam  z siebie wykrystalizować. Szperałam nawet niedawno pod tym kątem w materiałowym, ale ostatecznie wróciłam do domu jedynie z paczuszką drobiazgów krawieckich. Przypuszczam, że ta cholera  jejmość szlachcianka doskonale wiedziała, żem nieprzygotowana na atak i wykorzystała moment zmuszając mnie do improwizacji, ekwilibrystyki i kreatywności, co w praktyce oznaczało pocięcie PanWiowej bluzy, co to mu ją kiedyś niespodziankowo uszyłam, a którą oprotestował słowami, że taką ciepłą to może niekoniecznie, proszę Aguni.  Jeszcze w trakcie klecenia łudziłam się, że szybko skończę, że może na zakupy to już nie, ale godzinkę na basen uda mi się wykroić, tak właśnie sobie myślałam mierząc w przedpokoju zszytą już wstępnie sztukę, gdy rozległ się złośliwy chichot i z gałki od pawlacza sfrunęła przyczajona dotąd  o n a , przysiadła na moim ramieniu i szepnęła wprost w ucho: chyba jesteś ślepa, toż tu się aż prosi o wpuszczane kieszenie!  Fakt, prosiło się, miała skubana rację, więc zamiast pokonywać kolejne metry krytą żabką, w ślimaczym tempie, mozolnie rozpruwałam milimetry szwu. Efekt końcowy okazał się jednakowoż więcej jak zadowalający, stąd też przebolałam prawie całodniową izolację. Nadrobię w tygodniu!

Oczywiście, że pomimo wszystko i tak życzyłabym sobie częstszego opętania przez  w e n ę. W tym celu intensyfikuję działania mogące mnie zainspirować na różne sposoby, a także usilnie dążę do wykonania pewnych roszad, które w efekcie zaowocują (I hope so!) aranżacją stałego miejsca na maszynę oraz pokrewne jej urządzenia peryferyjne, przybory, akcesoria i oczywiście sterty materiałów, które w przeznaczonych do tego pojemnikach będą sobie cierpliwie dojrzewać, czekając na swoją kolej. A jejmość szlachcianka  w e n a  też będzie tam miała swój kącik, z którego, mam nadzieję, będzie wychodzić może i częściej, za to w sposób cywilizowany.


1 comment:

leave a comment if you wish