10 August 2014

Suszone pomidory.

Pamiętam, jak spotkaliśmy się po raz pierwszy. Było gorące, polskie lato, prawie takie samo, jak teraz, było jaskrawe słońce nie dające wytchnienia do późnego wieczora, były duszne dni i gorączkowo rozpalone noce, lodowata woda spijana duszkiem wprost z butelki i bezsenne przewracanie się z boku na bok w oczekiwaniu na najmniejszy choć powiew, który rozhulałby zastałe powietrze na cztery wiatry. Nie przypadliśmy sobie do gustu wtedy zupełnie, być może przyczyniła się do tego temperatura otoczenia, po części może okoliczności, na pewno zaś zawiniła uboga, przemysłowa postać, w jakiej zostały mi przedstawione.
Minęło czasu mało-wiele i pewnego razu, przy okazji szwendania się po sklepach w poszukiwaniu inspiracji spożywczych, nadziałam się na nie ponownie. Dobrze wykorzystały swoją drugą szansę, w postaci pociętej i doprawionej najpierw wystąpiły w roli nadzienia tortilli w towarzystwie fety i oliwek, potem nieśmiało spełniały się jako aromatyczna przekąska, aż w końcu rozpanoszyły się do tego stopnia, że zastępują wędzonkę w wegetariańskiej wersji zup, dosmaczają sałatki i są podstawą fantastycznej pasty.
Zasuszeńce. Samo przygotowanie jest dziecinnie proste, umyte pomidory trzeba przepołowić, ułożyć na blaszce do pieczenia skórką do dołu, lekko oprószyć solą, po czym umieścić w piekarniku nastawionym na temperaturę ok. 70-90 stopni; przy czym mowa tutaj o piekarniku gazowym, bo mam takie zezowate szczęście używać piekarnika starszej generacji, który jednakowoż do suszenia warzyw czy owoców  [a także pieczenia przesmacznych domowych szynek!] nadaje się idealnie. Ogień ma w sobie coś pierwotnego, czego nie sposób zastąpić elektrycznością. Suszenie trwa i trwa, wymaga cierpliwości i uwagi, można co prawda w międzyczasie zajmować się innymi sprawami, wyszukiwać nowe przepisy, spełniać towarzysko albo alienować w dzikim zapamiętaniu, ale pozostawić bez nadzoru się nie da. Dom pachnie pieczonym pomidorem i latem, a po którejś z kolei sesji zapach ten przechodzi i na człowieka. Oraz pachnie też troską, którą wkłada się wraz z ususzonymi już egzemplarzami do każdego wyparzonego wcześniej słoiczka, dorzucając obficie plastry czosnku, różne suszone zioła, ziarnisty pieprz i zalewając gorącym olejem. I tylko świeże chilli nie dało zasuszeńcom żadnej szansy, zjawiskowo wybuchając zjawiskowo pod moją dłuższą nieobecność, ale to już problem chilli oraz temat na zupełnie odrębną opowieść.

No comments:

Post a Comment

leave a comment if you wish