16 March 2012

Na dziś to wszystko.


Baba Aga, po trwającym od dłuższego czasu miotaniu się ze skrajności w skrajność, od wybuchów optymizmu pod szyldem 'jeszcze wszystko da się naprawić', po wściekłą, podszytą jadem złość na aktualny rzeczystan, rzekła: basta!

Koniec szarpania. Babie Adze nie wolno się denerwować, bo od tego skacze ciśnienie, a jak skacze ciśnienie, to może się odklejać siatkówka, a jak się już odklei, to ją trzeba laserem przyklejać, co samo w sobie specjalnie przyjemne nie jest i Baba Aga bardzo by sobie nie życzyła doświadczać tego ponownie.

Dosyć więc. Nie będzie mi się tu za mnie decydowało, w którą stronę rzeczona sytuacja się rozwinie. Zresztą niech się decyduje nawet, proszę bardzo, jednak niech się nie zdziwi, że Baba Aga decyzje owe wpierw skwituje uniesieniem jednego łuku brwiowego - co będzie oznaczało ni mniej ni więcej jak tylko 'oł riliiiii?!' - a następnie, przy akompaniamencie swojego złośliwego chichotu (a jest to, jak powszechnie wiadomo, dźwięk wyjątkowo przenikliwy i nieznośny, przywodzący na myśl zgrzytanie nożem po szkle) wetknie je głęboko w czeluści pieca, po czym przyłoży zapałkę i pufff! - tyle je widzieli.

Rzetelnie zatem wykorzystała wolny wieczór na uporządkowanie tego odcinka swojej rzeczywistości. Choć po stokroć bardziej wolałaby wsadzić nos w książkę i przenieść się na miotle wyobraźni do Indii. Choć ledwo powstrzymała przemożną chęć uruchomienia swojej ukochanej maszyny. Tym razem jednak rozsądek przeważył i z pomocą niezawodnej pamięci komputera oraz przezornie naszykowanej świeżej paczki chusteczek w opakowaniu combo urządziła sobie modelowe katharsis. Takie ze wspominaniem momentu poznania (a zawsze, ale to zawsze ludzi, którzy są lub kiedyś byli dla mnie ważni poznawałam w niecodzienny sposób i zawsze to pierwsze spotkanie zapada mi trwale w pamięć, pomimo, że wielu z tych ludzi dawno odeszło już z mojego życia), z rozpamiętywaniem przeżytych razem chwil, a dla dopełnienia rytuału, na gorzki deser - oglądaniem nielicznych wspólnych zdjęć. Takie rozdrapywanie ran na bogato, albo, innymi słowy - masochizm pakiet premium plus.

I bardzo, ale to bardzo się zdziwiła, że chusteczki się jakoś nie przydały. Że cała operacja przebiegła niemal bezboleśnie, jak wyjęcie ze szczęki zęba, który dawno oddzielił się od korzenia i tylko przyzwyczajenie trzyma go jeszcze w łuku. Że przywołując wspomnienie za wspomnieniem miała wrażenie, jakby oglądała zdarzenia przez szybę - wystarczająco blisko, żeby widzieć szczegóły, a jednocześnie bez możliwości ingerencji. To już było, to już się stało. Tak miało być, nieważne, kto bardziej zawinił, kto więcej razy odpuścił. Nasz czas się po prostu skończył. Wypadliśmy z któregoś życiowego zakrętu jeszcze razem, ale po otrzepaniu z kurzu każde poszło w swoją stronę.

To drzewo musiało uschnąć już wcześniej, tylko ja ciągle chciałam widzieć na nim liście. A teraz nie ma emocji, złość wygasła niepostrzeżenie jak ogień w kominku nad ranem. Została tylko nieduża luka, która pewnie niebawem się wypełni (albo przestanę na nią zwracać uwagę) i garść dobrych wspomnień, których nikt mi nie odbierze.

No comments:

Post a Comment

leave a comment if you wish