5 July 2012

Nie żyję po to, aby sprostać czyimkolwiek oczekiwaniom.


Nigdy nie byłam duszą towarzystwa ale dobrze mi z tym. Zdecydowanie preferuję niewielkie grono sprawdzonych dobrych duszyczek i dla własnego świętego spokoju staram się unikać popaprańców.


Ludzi z postawą roszczeniową, próbujących zarządzać moim czasem ('czemu nigdy nie masz dla mnie czasu? 'na to czy tamto zawsze masz czas, a nie masz czasu, żeby się spotkać?!' 'po co ci ten telefon, skoro i tak rzadko go odbierasz?!? Nigdy nie można się do ciebie dodzwonić!').
Fałszywych, takich, którzy w twarz, ociekającym od słodyczy głosem mówią same równie przyjemne co nieszczere teksty, po czym dociera do mnie informacja, że jestem BE bo na imprezie w okolicach północy poprosiłam w  s w o i m  domu o ściszenie muzyki (mając na względzie sąsiadów).
Toksycznych osobników stawiających ściśle określone warunki znajomości, mających zawsze rację i wiedzących lepiej co miałam na myśli mówiąc takie a nie inne słowa.
Ludzi kompletnie pozbawionych poczucia humoru tudzież dystansu do świata i własnej osoby, traktujących wszystko, z naciskiem na samych siebie, śmiertelnie poważnie i odczytujących każde moje słowo jako personalną i krzywdzącą krytykę ich postępowania czy trybu życia.
Oraz wiecznie niezadowolonych z życia malkontentów, narzekających i psioczących w każdej sytuacji, takich, co nawet nie muszą się odzywać, by popsuć mi humor, bo sama ich skwaszona mina od progu krzyczy: 'chujnia! chujnia!'.

Mając na względzie powyższe, oraz biorąc pod uwagę, że sama także posiadam szereg cech wyjątkowo paskudnych i dyskwalifikujących towarzysko, grono ludzi, których mogę nazwać przyjaciółmi czy choćby bliskimi znajomymi zawęża się do, na pierwszy rzut oka, niepokojącej liczby możliwej do przedstawienia za pomocą palców u rąk. Ewentualnie, w razie potrzeby można by jeszcze wykorzystać jakieś pojedyncze egzemplarze nożne, ale nic ponadto. Nie po to jednak porządkuję sobie życie, by już na wstępie zapomnieć o zasadzie 'nie ilość, a jakość' i 'jakość', nie 'jakoś'.

Związek dwojga ludzi (i mam tu na myśli nie tylko te najbardziej oczywiste, ale także relacje między znajomymi, przyjaciółmi, rodziną) zawsze jest pewnego rodzaju umową. Umawiamy się - bardziej lub mniej formalnie, czasem nawet niedosłownie, ale jednak - na pewien określony zestaw zachowań, świadczeń, uczuć. To, jaki kształt ma związek  z a w s z e  zależy od obu stron, dla mnie w związkach nie ma demokracji, jest tylko stuprocentowa jednomyślność.

Od lat utrzymuję stanowisko, że przy innych ludziach trzymają nas nie tylko ich zachwycające zalety, ale też ich wady. Tak. I to tylko kwestia tego, na ile one nam przeszkadzają, do jakiego stopnia jesteśmy je w stanie tolerować i zaakceptować - głównie dla własnego komfortu. Dopiero  zestaw przymiotów stanowi zrównoważoną całość - a kalkulujemy nieustannie, czy tego chcemy, czy nie, czasem  na chłodno i świadomie, częściej mimochodem, dopiero po czasie konstatując, że ten tu obok nas nie jest już tym, którego znaliśmy chwilę temu.

Dobre związki i znajomości, dzieją się same. Nie wymagają specjalnych zabiegów pielęgnacyjnych by trwać i się rozwijać, i nawet po długiej przerwie w kontaktach wciąż jest i o czym porozmawiać, i o czym razem milczeć. 

Czasami trzeba przedyskutować niektóre kwestie - ja nazywam to wymiataniem z kątów - ale jeśli ktoś od początku znajomości wmawia ci, że 'musisz się starać', lub bardziej brutalnie, że 'musisz się zmienić', to lepiej uciekaj od razu gdzie pieprz rośnie. Prawda jest taka, że przestałeś pasować do wyidealizowanej wizji ciebie w oczach drugiej osoby. Albo nigdy jej nie odpowiadałeś, tylko właśnie skończyła działać wersja demo. Albo uszami zaczęło ci wychodzić nieustanne kontrolowanie twojego zachowania celem przypodobania się. Tak czy siak, jedno jest pewne: jak 'trzeba się starać', jest dawno po jabłkach.

Rozstajemy się, bądź też kończymy znajomość z różnych powodów. Jednak najczęściej właśnie dlatego, że zaczynają nam przeszkadzać aspekty, które wcześniej nie były aż tak bardzo istotne.

Istotą sprawy jest absolutna szczerość. Przed drugą osobą ale i przed samym sobą, swoisty remanent w relacjach towarzyskich, uczciwe przyznanie się, że dalej już tak nie dam rady, nie mogę,  n i e  c h c ę. 

Bo nie żyję po to, żeby spełniać czyjeś oczekiwania.

No comments:

Post a Comment

leave a comment if you wish