25 March 2013

Wietrzna zmarzlina


 Przysięgam, że już nigdy nie będę narzekać, że mi za gorąco.

Nie, nie ospa skrzyżowana z przeziębionkiem, o wiosnę mi chodzi. A właściwie to o jej brak. Zmarzlina, co widać, słychać, a przede wszystkim czuć - jest lodowata, a jeśli już temperatura wzrasta, to najwyżej do kilku marnych kresek ponad zero. A wietrzna, bo najczęściej do kompletu wieje tak, że nawet jeśli już te biedne plus kilka jest, to przeciąg i tak znacznie  obniża odczuwalną temperaturę.

Ktoś się kiedyś wymądrzał, że nie ma złej pogody, a jedynie nieodpowiednio do tej pogody dobrana odzież. Otóż guzik prawda proszę państwa. Jak się zima uprze, to można sobie zakładać na cebulkę kewlary, polary i goreteksy poprawiając tu i ówdzie wełną oczywiście strzyżoną wprost z żywych, dziewiczych, kilkumiesięcznych jagniątek a i tak będzie człowiekowi zimno, czego jestem najlepszym przykładem. Nie, nie jestem za lekko ubrana. Nie, nie jestem przeziębiona. I nie, nie ważę za mało, co według niektórych upoważnia do komentarzy w stylu 'bo ciebie nie ma co grzać'. Piętnaście kilo temu bywało mi tak samo zimno. Rili.

Mało co potrafi mnie wyprowadzić z równowagi w równym stopniu jak zimno. Zimno długotrwałe, zalęgłe w środku, klujące się i dojrzewające dłuższy czas, zmieniające stopy w sople lodu a ręce w czerwone, zgrabiałe strzępki, usztywniające kręgosłup i przeszywające raz po raz wcale nie rozgrzewającym dreszczem. Nie zimowy spacer w najgorszej choćby aurze, nie jesienne, przenikliwie chłodne poranki i nie  globalna gęsia skórka przy zmianie ciuchów na basenie; te są nieprzyjemne, ale przewidywalne i chwilowe. Zlodowacenie typ permanent skrada się jak złodziej, zagnieżdża jak larwa w kokonie, rozlewa po całym organizmie a pozbyć się go bywa niezłym wyzwaniem. Na przykład w moim przypadku działają metody drastyczne skomasowane typu kąpiel we wrzątku i wrzątek do popijania.

Nie lubię jak mi zimno. Nie lubię zimna. W krajach skandynawskich na pewno jest pięknie, ale co z tego, skoro zimno. Jak czytałam książkę Marka Kamińskiego z jego wyprawy na biegun, było mi zimno. Jak mi latem za gorąco, włączam sobie Eskimo. W technikum miałam przyjaciółkę, której wiecznie było za gorąco, mnie - ciągle zimno. Była z ludzi, którzy są zdania, że jak jest za zimno, zawsze można się rozgrzać, a jak jest za gorąco, to trudno się schłodzić. Ona notorycznie otwierała okna, ja je zamykałam, a jednym z moich ulubionych miejsc na szkolnym korytarzu zimą był wielki grzejnik. Nie kręcą mnie zimowe krajobrazy, malowniczo prószący śnieg. Jego oślepiająco biała barwa też mnie tylko irytuje, bo wrażliwiec pod tym względem jestem, szczególnie po serii dziobania laserem po oku. A te kurty wszystkie! Te płaszcze, szale, czapy, buciory i onuce! Mam tego serdecznie dosyć, przykładowo schodzę po jedną rzecz do sklepu za rogiem i samo kutanie się trwa dłużej niż zakupy, a weź się jeszcze potem człowieku rozkutaj nazad z tych piernatów! Nie wspominając o tym, że już mi okna o mycie wręcz skamlają, z kuchennym się podstępem udało, jak tylko na jeden dzień zima odpuściła, ale dalej niet, nic, nul, a przecież nie będę ze skrobaczką ich myła.

Tak że - wiosno, weźże się zlituj babo, bo powariujemy w końcu.

2 comments:

leave a comment if you wish